Czy w gastronomicznym wymiarze 2023 rok mnie trochę rozpieścił? Nie będę ukrywał, że tak. Miałem okazję zjeść w wielu bardzo smacznych miejscach oraz miło spędzić czas w pięknych restauracyjnych wnętrzach i ogródkach. Oczywiście zdarzały się słabsze lokalizacje, zdarzały się rozczarowania i wpadki, ale nie wiem jakim mianem mam określić moją ostatnią wizytę w Grape by Orson. Przyjmijmy, że będzie to tragikomedia. Co zjadłem, ile zapłaciłem, jakie są moje wrażenia? Serdecznie zapraszam Was do lektury.
ZAPRASZAM NA MOJE KONTO NA INSTAGRAMIE. KLIKNIJ TUTAJ!
Lokalizacja i wnętrze
Restaurację Grape by Orson znajdziemy we Wrocławiu, przy ul. Parkowej 8. Nie ma co ukrywać, jest to bardzo przyjemna lokalizacja. W niedalekiej odległości możemy zobaczyć Iglicę, Halę Stulecia, obejrzeć multimedialny pokaz fontann, pospacerować Pergolą lub odwiedzić ZOO. Wracając do meritum. Pod wcześniej wymienionym adresem znajduje się działający od 2013 roku XIX-wieczny pałacyk, a w nim? 5-gwiazdkowy Hotel Grape oraz tytułowa restauracja Grape by Orson. To bez wątpienia monumentalny, odrestaurowany i doinwestowany budynek, który wygląda przepięknie. Wchodząc do środka otwierają się przed Nami przeszklone drzwi i przenosimy się do wnętrza jak z bajki. Zobaczcie z resztą sami jak wygląda wnętrze restauracji.






Robi wrażenie, prawda? Problem pojawia się jednak kiedy przechodzimy do jedzenia…
Co zjemy?
Menu “Podróże małe i duże”, które właśnie trzymasz w rękach jest kolażem tradycji kulinarnych mojego rodzinnego domu oraz smaków, które pamiętam z dzieciństwa, i tych które odkrywałem jako kucharz. To również echo wszystkich wyjazdów i wędrówek, które odbyłem do tej pory. – Taką informację znajdziemy na jednej z pierwszych stron menu. Do kogo mają należeć te wspomnienia? Do Szefa Kuchni tego miejsca, czyli Orsona Hejnowicza. To osoba, która we wrocławskim gastro świecie raczej nie jest anonimowa. Możemy kojarzyć go chociażby z chwalonego przeze mnie Texico, Cudo suhi, ale w jego CV znajdziemy również uznawaną za jedną z najlepszych restauracji na świecie kopenhaską Nomę. Bierzmy się za zamówienie i zobaczmy o jakich wspomnieniach kucharza mogliśmy wcześniej przeczytać.
Jako starter otrzymujemy jadalną wersję menu z QR codem. Co prawda samego QR codu nie zjadłem, ale całość smakowała jak sucharek z bardziej słoną, ziołową wersją serka almette.
Zamawiam “JESIENIARA KOCHA TATARA” – chrzanowy, delikatnie podwędzany tatar wołowy z suszoną kapustą kiszoną, snackiem z kurczaka, umamicznym żółtkiem macerowanym w sosie sojowym i emulsją ziołową (49 zł), “TUSEK TAKK, MISTER MUNCH” – esencjonalna zupa rybna z marchewką i porem, mięsistą rybą, masłem z anchois i odrobiną ziół (39 zł), “BEZPIECZNY THANKSGIVING” – smażony indyk w panierce z puree z pieczonych ziemniaków, z warzywami i gravy (59 zł) oraz na deser “PIJANA NOC” – ponczo – chałka z lodami rumowymi, wnętrzem kokosowym i białej czekoladą (30 zł).
Zacznijmy od tatara. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bardzo solidna porcja. Od razu zauważalne były również zróżnicowane struktury, które zapowiadały delikatne chrupanie. Problem pojawił się niestety przy pierwszym widelcu. Tatar miał bardzo dziwny smak… Nie wiem czy to kwestia jego podwędzenia czy emulsji ziołowej, ale jego jedzenie nie należało do przyjemnych… Do tego nie rozumiem idei wbijania w to danie bardzo twardych i po prostu niesmacznych krasnali. Ani to nie wyglądało, ani nie dodawało niezapomnianych akcentów smakowych. Wśród pieczywa serwowanego jako starter znalazła się słodka chałka i to dzięki jej słodyczy udało mi się trochę załagodzić drażniące mnie smaki. Drugi raz na pewno bym nie zamówił.

Kolejna na stole pojawiła się zupa rybna, która była baaaardzo smaczna. Kremowa, esencjonalna, charakterna i bogata w smaki. Pod hasłem mięsistej ryby możemy znaleźć bardzo dobrze przyrządzonego łososia. Jak pokazał czas, była to jedyna pozycja tego wieczoru, którą zjadłbym ponownie i którą mógłbym polecić.

Cytując stronę internetową Grape Hotelu (o Orsonie Hejnowiczu) – “Nie lubi fine dining’u, bo twierdzi, że neobistrowe spojrzenie na gastronomię, spełnia wszystkie elementy, które jedzenie może zapewnić, czyli: smak, wygląd, a przede wszystkim najedzenie do syta”. Zerknijmy na tego smażonego indyka i odnieśmy się do punktu nr 2, czyli wyglądu. Dawno nie widziałem tak nieapetycznie wyglądającej potrawy. Restauracja Grape by Orson głosi się mianem ekskluzywnej, znajduje się w ekskluzywnym pałacyku, a na talerzu ląduje coś takiego… Mówię sobie – nie oceniajmy książki po okładce, przecież nie musi być aż tak źle. I w sumie nie było źle… Było fatalnie. Na talerzu panował wszechobecny tłuszcz, indyk był niesamowicie ciężki i przetłusty… Nie wiem kto wpadł na pomysł, żeby dawać na niego jeszcze masło. Tragedia przez ogromne T. Puree było bardzo słone, a reszta dodatków na talerzu znalazła się prawdopodobnie za sprawą loterii albo wyliczanki. Co mogliśmy na nim znaleźć? Fasolkę szparagową, brokuła, o i nawet żurawinkę, która smakowała jak sklepowy produkt ze słoika. I to jeszcze z najtańszej półki… Podsumowując świętą trójcę szefa kuchni – nie było smaku, nie było wyglądu, czy muszę coś dodawać o najedzeniu się do syta? 🙂



Nie chce wychodzić na czepialskiego… Nie jestem zbytnio wybredny, nie jestem też francuskim pieskiem, ale jest jeszcze jedna rzecz, na którą zwróciłem uwagę. Po raz drugi to podkreślę – restauracja Grape by Orson głosi się mianem ekskluzywnej, znajduje się w ekskluzywnym pałacyku. Czy nie można zainwestować w delikatnie bardziej elegancko wyglądające talerze? Może to tylko moja ocena, ale dla mnie wyglądają one bardzo słabo i średnio korespondują z klasowym wystrojem Grape.
Może sobie chociaż to wyjście trochę osłodzimy…? Na stół trafia “deser” czyli chałka z lodami rumowymi, kokosowym wnętrzem i białą czekoladą. Cudzysłów przy określeniu deser jest nieprzypadkowy, ponieważ dawno nie jadłem czegoś tak niesmacznego (pomijając indyka w panierce). Całość miała obrzydliwy, intensywny alkoholowy posmak. Smakowała jakby do talerza nalać 40-tkę rumu, wymieszać w niej chleb tostowy, a na górę dać lody o smaku powietrza. Nie możemy zapomnieć żeby w całość wbić krasnala – ten przynajmniej już nie był taki twardy jak ten z tatara. Deser zjadłem wpatrzony w sufit, z delikatnym uśmiechem niedowierzania i pytaniem na ustach – jak można przygotować coś tak niesmacznego?

Podsumowanie
Od kiedy prowadzę tego bloga nie pamiętam żeby kulinarnie jakieś miejsce pozostawiło po sobie tak negatywne wrażenie. Podkreślę – kulinarnie, bo sam pałacyk i jego wnętrze to klasa sama w sobie. Siedząc teraz z myślami na temat tego wpisu, przed oczami mam widok tego, co dostałem na talerzu, a w pamięci wszystkie smaki. Nie interesuje mnie czy kucharz się uczy, jak ma na imię, ile ma lat doświadczenia i czy pracował w restauracji z gwiazdką Michellin. Interesuje mnie tu i teraz, smak i talerz. A smak i talerz powiedziały za siebie. Było okropnie niesmacznie, a to wyjście uznaję to za najgorzej wydane na jedzenie pieniądze w 2023 roku. Nie lubię publikować takich rekomendacji, ale restaurację Grape by Orson polecam mijać jak najszerszym łukiem. Jestem jednak ciekaw Waszej opinii na temat tego miejsca. Podzielcie się nią w komentarzu!
Grape by Orson (Grape Restaurant Wrocław)
Ul. Parkowa 8,
51-616 Wrocław
tel.: 797 049 728
Ceny podane we wpisie z różnych przyczyn mogą się zmienić więc przed odwiedzeniem restauracji warto zapoznać się z aktualnym cennikiem. Grape by Orson